GALERIA SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ PRYZMAT
Klub Plastyka ZPAP
ul. Łobzowska 3
31 -139 Kraków
zaprasza na wystawę malarstwa
EUGENIUSZ GERLACH
ALCHEMIA KOLORU
wernisaż: 22 grudnia (wtorek) 2015 roku o godz. 17.00
Akt futurystyczny, 2009 olej płótno 200 x 115 cm
Kompozycja osiowa – Postać, 2014 olej, płótno 180 x 110 cm
Kompozycja kilimowa – 012, 2012 olej,płótno 116,5 x 150 cm
Wiolonczelistka – 012, 2012 olej, płótno 116,5 x 150 cm
Baletnica, 2003 olej, płótno 198 x 100 cm
Akt kosmiczny, 2001 olej, płótno 210 x 100 cm
Helena i Parys 08/1, 2008 olej, płótno 150 x 150 cm
Wędrowiec, 2002 olej, płótno 210 x 100 cm
Walka kogutów – 012, 2012 olej, płótno 116,5 x 160 cm
Kompozycja organowa, 2014 olej, płótno 150 x 150 cm
Tukany, 2001 olej, płótno 150 x116,5 cm
Jesienny Akt, 2002 olej, płótno 180 x 110 cm
Duet 2011, 2011 olej, płótno 150 x 150 cm
Kompozycja syntetyczna, 2005 olej, płótno 120 x 100 cm
Egzotyczne ptaki – 012, 2012 olej, płótno 116,5 x 160 cm
Duet 81, 1981 olej, płótno 215 x 115 cm
Kompozycja futurystyczna, 2008 olej, płótno 150 x 150 cm
Kompozycja syntetyczna – zieleń i czerń, 2014 olej, płótno 150 x 116,5 cm
Kwartet – 09, 2009 olej, płótno 116,5 x 150 cm
Ikar, 1986 olej, płótno 150 x 100 cm
Kompozycja błękitna – 06, 2016 olej, płótno 150 x 100 cm
Kompozycja symfoniczna, 2009 olej, płótno 115 x 170 cm
Szermierze – 09, 2009 olej, płótno 115 x 170 cm
Kompozycja dynamiczna, 2009 olej, płótno 115 x 170 cm
Duet 06, 2006 olej, płótno 150 x 100 cm
Księżniczki, 2011 olej, płótno 150 x 100 cm
Zbuntowane Anioły 94, 1994 olej , płótno 150 x 150 cm
Przyjaciółki 01, 2001 olej,płótno 149 x 141 cm
Upadły Anioł, 2003 olej, płótno 210 x100 cm
Trzej mędrcy, 2001 olej, płótno 150 x 115 cm
Pomiędzy linia a kolorem
Malarstwo Eugeniusza Gerlacha zanurzone jest głęboko w poszukiwaniach artystycznych europejskiej i polskiej awangardy z pierwszych dekad XX wieku, stanowi własną, w pełni autonomiczną, oryginalną wypowiedź artysty współczesnego, zaskakująco prawdziwą. Mamy do czynienia z dobitnym potwierdzeniem, że sztuka to obszar, w którym klasyczne operowanie tabliczką mnożenia nie musi przynosić wyników do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, terenem gdzie paradoks jest piękny i interesujący.
„Na płótnach Eugeniusza Gerlacha prowadzone jest jakaś gra, intryga wyższej, artystycznej kategorii. Na pewno chodzi o porządkujące zdyscyplinowanie obrazu, tak, aby motyw był klarowny i jednocześnie by był raczej czysto plastyczną rozgrywką na temat człowieka i natury” – napisał niedawno Stanisław Tabisz. Wie co pisze, wszak sam jest malarzem. A my, publiczność sal wystawowych, gdy przyjrzymy się bliżej obrazom Gerlacha, gdy poobcujemy z nimi dłużej niż przez chwilę, odnajdziemy w nich (także w tych, które zbliżyły się do abstrakcji tak dalece, że stanęły na jej progu) w zasadzie wszystkie klasyczne tematy malarskie: pejzaż, martwą naturę, akt, portret, szerokie spektrum tzw. scen rodzajowych. Jedne „na wierzchu”, inne ukryte w materii obrazu, a wszystkie – bez względu na to – jak zostały potraktowane – zdają się być przede wszystkim pretekstem do kreowania dyskursu pomiędzy malarskimi wartościami, środkami, celami.
Linia i kolor – podstawowe środki malarskie – bywają u Gerlacha podnoszone do rangi tytułu wystawy, co może oznaczać, że artysta podrzuca nam trop, że chce zwrócić uwagę na rolę, jaką pełnią w jego obrazach. A jest to rola szczególna.
Picasso powiedział, że „tylko linia nie jest naśladownictwem”. Eugeniusz Gerlach, mądrzejszy o doświadczenia kubistów, konstruktywistów, o cały wiek XX przefiltrowany przez własną osobowość, wie co można zrobić z linią w obrazie, jak operować nią, by podkreślić konstrukcję formy, jak rytmizować i dynamizować. No i jak zespolić ją równoprawnie z kolorem. W tę wiedzę wyposażyła go krakowska Akademia; uczeń Wacława Taranczewskiego wiedział jak równolegle działać linią i płaszczyzną barwną już wówczas gdy malował obrazy na dyplom. A potem były własne doświadczenia, przemyślenia, działania: pół wieku mniej więcej. Można powiedzieć, że Eugeniusz Gerlach jest cierpliwym, skutecznym trenerem linii i magiem koloru.
Linia i kolor osiągają wyjątkowe współbrzmienie w obrazach Gerlacha określanych jako witrażowe, uznawanych za najbardziej „Gerlachowe” i stanowiących znaczną (nie tylko ilościowo) część dorobku artysty. Budowane wyrazistymi liniami konturowymi i cieńszymi, delikatnie spinającymi obraz , czasem tworzącymi kotary, czy przesłony przesuwające namalowane przedmioty w głąb obrazu, z płaszczyznami koloru opisującego przedmiot mają jeszcze jeden ważny akcent malarski: światło. Światło, często dyskretne, starannie rozkładane podkreśla charakter obrazu i zaprasza do wycieczek wyobraźni. Uwodzi nawet wytrawnych krytyków tak dalece, że pozwalają sobie na emocjonalność uwag i opinii. Można – udając się w trop za nimi – przyjąć, że w Sali wystawowej stoimy przed witrażami, które patrzą na nas. Ale dopuszczalne i uprawnione jest także inne zobaczenie obrazu, ba, nawet najdosłowniej odwrotne. To my stoimy przed witrażem i przez wypełnione kolorem kwatery wyglądamy na świat ograniczany, dzielony, rozczłonkowywany bujną geometrią linii. Podejmujemy trud scalania autonomicznych elementów żyjących własnym życiem, albo zadawalamy się rejestrowaniem ich istnienia. Aż do chwili gdy dotrze do nas szczególna podstępność malarstwa. Bo najbardziej witrażowe obrazy są tymi, które nie pozwolą przenieść się na szkło bez istotnych strat malarskich. Są nieprzekładalne, podobnie, podobnie zresztą jak prace z wcześniejszego o parę lat cyklu „Kompozycji kilimowych”; najbieglejsza tkaczka dostałaby ciężkiej nerwicy i trwałej niechęci do krosna próbując przenieść w sploty wełny te rytmiczne kompozycje abstrakcyjne. Bo Eugeniusza Gerlacha nie interesuje szkło, ani wełna. Przynajmniej – nie tym razem. On maluje obrazy wiodąc nas szlakami malarskiej iluzji. Tworzy malarstwo wyrafinowane o niezwykle czystej, precyzyjnej konstrukcji. Niech nas nie zwiedzie pozorna plątanina linii; one są pod kontrolą, maszerują karnie jak żołnierze z kompanii honorowej, tylko z daleko większym przydziałem fantazji.
Kiedyś, lat temu czterdzieści i kilka, Gerlach miał swoją pierwszą w Krakowie wystawę indywidualną. Podczas wernisażu w galerii dziennikarz zapytał artystę co chciałby robić w bliższej i dalszej przyszłości. – Chciałbym namalować dużo dobrych obrazów – powiedział młody malarz. Nie wiadomo już czy była to noc spadających gwiazd, ale życzenie spełniło się. Ma w dorobku dużo rzeczywiście dobrych obrazów, a przed sobą następne. Dobre, bo przecież innych nie warto malować.
Jolanta Antecka, Kraków 2015
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.